środa, 31 lipca 2013

Druga rocznica (I)

K. Healy: A Co-Citation Network for Philosophy, kieranhealy.org, 18.06.2013.
K. Healy: Lewis and the Women, kieranhealy.org, 19.06.2013.
K. Healy: Citation Network in Philosophy: Some Followup, kieranhealy.org, 24.06.2013.


Z okazji drugiej rocznicy bloga (o której prawie zapomniałem), zgodnie ze świecką tradycją – metafilozoficzna grafika. Tym razem diagram autorstwa wspomnianego tu ostatnio socjologa Kierana Healy'ego ma obrazować filozoficzną debatę w postaci sieci zależności między najczęściej ostatnio cytowanymi pracami. Healy wziął pod uwagę wszystkie artykuły opublikowane w czterech podobno najbardziej prestiżowych anglojęzycznych pismach – Mind, Nous, Journal of Philosophy i Philosophical Review – z lat 1993-2013, zrobił listę 520 najczęściej cytowanych w tych artykułach pozycji (progiem było cytowanie dziesięciokrotne), zastosował jakiś magiczny algorytm i otrzymał dziewięć pozycji-węzłów, czyli tekstów, wokół których miała się kręcić filozoficzna dyskusja:

David Lewis (1986): On the Plurality of Worlds
Saul Kripke (1980): Naming and Necessity
David Chalmers (1996): The Conscious Mind
Timothy Williamson (2000): Knowledge and its Limits
Jerry Fodor (1990): A Theory of Content
Derek Parfit (1984): Reasons and Persons
John Rawls (1971): A Theory of Justice
David Lewis (1986): Causation
Peter van Inwagen(1983): An Essay on Free Will

Graficznie wygląda to tak (powiększenie po kliknięciu):

Lista węzłowych pozycji jest dla mnie trochę zaskakująca i wydaje mi się, że problem może leżeć bardziej po stronie algorytmu, niż mojej, ale komentarz do diagramu zostawię sobie na następny wpis.  

środa, 24 lipca 2013

Przekonania i inne mity (I)

S. Stich: From Folk Psychology to Cognitive Science: The Case Against Belief, MIT Press 1983.



Skończyłem niedawno czytać książkę – niespodzianka – Stephena Sticha From Folk Psychology to Cognitive Science. Książka jest niby starociem, wyszła dokładnie trzydzieści lat temu, w międzyczasie sam Stich nabrał wątpliwości do jej głównej tezy, ale wydaje mi się, że z przedstawionym argumentem dalej nie tak łatwo się uporać.
Główna teza książki jest taka, że w dojrzałej nauce o poznaniu nie może być miejsca na pojęcia takie jak przekonanie, pragnienie, myśl, pogląd, wyobrażenie, wspomnienie, obawa, nadzieja, poczucie, chęć, wątpliwość, przypuszczenie itp. – na takiej mniej więcej zasadzie, na jakiej w dojrzałej fizyce nie ma miejsca na pojęcie impetu, w dojrzałej biologii na pojęcie humoru, a w dojrzałej chemii na pojęcie flogistonu.
Bardziej radykalna (i niekoniecznie akceptowana przez Sticha) wersja tego poglądu mówi, że postulowanie stanów mentalnych nie tylko nie zaprowadzi nas do poważnych poznawczych sukcesów w ramach jakiejkolwiek nauki, ale że stany te należą do tej samej kategorii co czarownice, duchy, jaszczury z kosmosu, jasnowidzenie, opętanie, klątwy esemesowe, wskrzeszenia ojca Bashobory i cudowna moc włosów Jana Pawła II – po prostu nie ma czegoś takiego.
Tego, że przekonania itp. to jakaś ciemnota i zabobon, nie wymyślił oczywiście Stich w 1983. Coś podobnego twierdzili już kilkadziesiąt lat wcześniej behawioryści, którzy uważali, że nauka powinna się interesować tylko związkiem między bodźcami a zachowaniem, z pominięciem tego, co się między jednym a drugim „dzieje w głowie”. Jak pewnie wszyscy słyszeli, behawioryzm został zmieciony przez tzw. kognitywną rewolucję i nikt poważny go w już osiemdziesiątych latach nie bronił (a co dopiero dzisiaj). Stich nie stara się tu jednak rehabilitować behawioryzmu. Twierdzi co prawda, że behawioryści mogli przypadkiem dojść do w miarę słusznych wniosków – ale już sposób, w jaki do nich dochodzili, był nieporozumieniem.
Wagadugu,
stolica Burkina Faso
Książka jest podzielona na dwie części. Pierwsza próbuje odpowiedzieć na pytanie, czym naprawdę jest zdroworozsądkowa psychologia (folk psychology, dalej ZP), tzn. na jakich zasadach przypisujemy innym na co dzień stany mentalne. Druga część odpowiada na pytanie, czy da się to przypisywanie stanów mentalnych ożenić z porządną nauką – i odpowiedź na nie jest generalnie negatywna. Z zastrzeżeniami, ale negatywna.
Poniżej nastąpi szybkie streszczenie argumentu Sticha. Żeby streszczenie mogło pozostać streszczeniem, będę musiał użyć pewnej ilości żargonu; dla kogoś bez wcześniejszej styczności z filozofią umysłu może to być średnio zrozumiałe. Ktoś taki może chcieć od razu przeskoczyć do ostatniego akapitu.
Rozbieranie ZP Stich zaczyna od wzięcia pod lupę czegoś, co nazywa tu teorią teorii, albo funkcjonalizmem. Według tego stanowiska znaczenie terminów takich jak „przekonanie” określa się poprzez ustalenie przyczynowych związków między stanami mentalnymi a stanami mentalnymi, stanami mentalnymi a bodźcami i stanami mentalnymi a zachowaniem. Stich twierdzi, że teoria ta może się sprawdzać dla przypisywania przez ZP stanów takich jak np. ból, ale wykłada się, kiedy tylko próbujemy stosować ją do stanów „treściowych”, takich jak przekonania, pragnienia, myśli itp.
Alternatywą dla funkcjonalizmu jest ujęcie relacyjne, według którego przekonania itp. stanowią relacje między osobą a twierdzeniem, lub między osobą a zdaniem mentalnym. Pierwszą z możliwości Stich z góry odrzuca twierdząc, że została przekonująco skrytykowana przez innych – i skupia się na teorii zdań mentalnych. Tę znowu można podzielić na dwie wersje: pierwsza z nich to „wąskie ujęcie przyczynowe”, które mówi, że dwa egzemplarze zdań mentalnych należą do tego samego typu, kiedy ich sieć przyczynowych powiązań z innymi egzemplarzami, stanami mentalnymi, bodźcami i zachowaniem jest taka sama. Stich poświęca rozdział na krytykę wąskiego ujęcia przyczynowego: jedne z jego argumentów pokazują, że czasem zmusza ono do wprowadzania rozróżnień w stanach mentalnych, które ignoruje ZP, a inne, że czasem ignoruje ono rozróżnienia stanów mentalnych, do których zmusza ZP. Drugą wersją teorii zdań mentalnych jest ujęcie, według którego dwa egzemplarze zdań mentalnych należą do tego samego typu, kiedy mają tę samą (lub podobną) treść. Pewna wersja tego ujęcia jest zdaniem Sticha poprawna. Konkretnie chodzi o wersję, w której o przynależności do tego samego typu decyduje podobieństwo (nie identyczność) treści, a podobieństwo to jest trojakiego rodzaju: przyczynowe, ideologiczne i referencyjne. Wiąże się to z tym, że przypisywanie stanów mentalnych przez ZP jest nieostre, zależne od kontekstu i polega na pewnego rodzaju porównywaniu przypisującego z tym, któremu stan jest przypisywany. Na koniec części pierwszej Stich zostawia sobie jeden zasadniczy problem z tym stanowiskiem, mianowicie problem dwuznaczności de re / de dicto. Osobny rozdział ma pokazywać, że całe to rozróżnienie jest tylko filozoficznym mitem.
Druga część książki bierze pod uwagę kilka możliwości pogodzenia takiej wizji ZP z poważną nauką. Skoro ZP nie może się – twierdzi Stich – obejść bez odwoływania do podobieństwa treści, to w grę wchodzi tylko Reprezentacyjna Teoria Umysłu, która ma słabą i mocną postać. Alternatywą dla RTU jest natomiast Syntaktyczna Teoria Umysłu.
Mocna Reprezentacyjna Teoria Umysłu jest modelem dla teorii poznawczych, który wyróżnia stany mentalne jako relacje do egzemplarzy zdań mentalnych, a generalizacje tych teorii są oparte na odwołaniu do treści. Według Słabej Reprezentacyjnej Teorii Umysłu stany mentalne mają treść, ale generalizacje teorii poznawczych są oparte na odwołaniu do czysto formalnych, syntaktycznych właściwości stanów mentalnych. Syntaktyczna Teoria Umysłu to z kolei model, który traktuje stany mentalne jako relacje do czysto syntaktycznych egzemplarzy zdań mentalnych, a zależności między tymi stanami wyróżnia na podstawie syntaktycznych zależności między egzemplarzami zdań (treść jest więc tu nieistotna). Stich pokazuje, że obie wersje RTU rozbijają się o problem „egzotycznych podmiotów” – takich jak małe dzieci, zwierzęta, chorzy psychicznie, przedstawiciele tzw. prymitywnych plemion itp. RTU nie jest w stanie nic mądrego powiedzieć o prawidłowościach w funkcjonowaniu ich umysłów ani o podobieństwach między nimi a nami. STU natomiast nie narzuca takich ograniczeń, a domniemane przewagi RTU nad STU w innych względach tak naprawdę nie istnieją.
Pod koniec książki Stich pisze o tym, że ZP z jej przekonaniami, pragnieniami itp. być może uda się jednak w pewien sposób uratować w ramach Syntaktycznej Teorii Umysłu. Może też okazać się, że ani STU, ani RTU nie jest dobrym modelem dla teorii kognitywnych. Jak będzie, mają zdecydować konkretne empiryczne badania. O tym, na ile można powiedzieć, że czarne prognozy Sticha się po trzydziestu latach potwierdziły, w następnej części.

poniedziałek, 8 lipca 2013

Kobieca intuicja






Frauen können wohl gebildet sein, aber für die höheren Wissenschaften, die Philosophie und für gewisse Produktionen der Kunst, die ein Allgemeines fordern, sind sie nicht gemacht.

G. W. F. Hegel


Kilka razy spotkałem się z twierdzeniem, że kobiety nie bardzo się nadają do filozofii. Za każdym razem padało ono z ust jakiegoś seksistowskiego buca, nie mającego większego pojęcia ani o filozofii, ani o psychologicznych różnicach między płciami. Najczęściej uzasadnieniem dla twierdzenia miał być fakt, że po prostu mało jest filozofów płci żeńskiej. Nie trzeba mieć jednak doktoratu z historii kultury, by wiedzieć, że przez setki lat zajmowanie się filozofią było dla kobiet praktycznie niemożliwe, a dzisiaj, choć jest możliwe, to nadal od kobiet oczekuje się, że będą się zajmowały domem i wychowywały dzieci, daje się im do zrozumienia, że pewne zajęcia są nie dla nich, czy po prostu bezwstydnie się je dyskryminuje przy ocenianiu osiągnięć i kompetencji, na co są twarde dane.
Nie tłumaczy to jednak tego, że w pewnych akademickich dziedzinach kobiet jest tyle samo albo więcej niż mężczyzn, a w filozofii cały czas mało. Jak można wyczytać z poniższej tabelki autorstwa socjologa Kierana Healy'ego, tytuły doktorskie przyznane kobietom w 2009 w Stanach stanowiły ponad 70% dla psychologii, ponad 60% dla lingwistyki, ponad 50% dla neuronauki i tylko mniej niż 30% dla filozofii.

Gdzie by nie popatrzeć, tam wychodzi, że kobiet jest w filozofii wyraźnie mniej. W 2010 liczba kobiet posiadających tzw. tenure-track position na 20 uznanych za najlepsze amerykańskich wydziałach filozofii wynosiła ok. 20%: od 10% na University of Texas do 33% w Yale.*

Co do nadreprezentacji mężczyzn nie powinno być chyba wątpliwości. Inna sprawa to przyczyna tej nadreprezentacji i jej braku w wielu innych dyscyplinach.
Wesley Buckwalter i Stephen Stich (swoją drogą, co trafię ostatnio na coś ciekawego, to jest w to zamieszany Stich) napisali niedawno artykuł, w którym podsuwają takie wyjaśnienie: kobiety mogą się rzeczywiście gorzej nadawać do filozofii, ale nie ze względu na gorsze rozumowanie, tylko ze względu na nieodpowiednią intuicję. Artykuł składa się w większej części z wyników badań ujawniających statystycznie istotne różnice w reakcjach kobiet i mężczyzn na najpopularniejsze filozoficzne eksperymenty myślowe. Eksperymenty myślowe, czyli mniej lub bardziej wydumane scenariusze, które mają wywoływać jakąś intuicyjną odpowiedź, która ma później służyć za przesłankę argumentu za lub przeciw jakiemuś filozoficznemu stanowisku.
Dla przykładu: eksperyment myślowy z tzw. chińskim pokojem ma wywoływać intuicyjną reakcję „Przecież ten facet nie rozumie chińskiego!”, co ma przemawiać przeciwko funkcjonalizmowi, eksperymenty Gettiera mają wywoływać intuicyjną reakcję „To nie jest wiedza!”, co ma przemawiać przeciwko klasycznej definicji wiedzy, eksperyment ze skrzypkiem z dysfunkcją nerek ma wywoływać reakcję „Nie ma nic złego w odłączeniu skrzypka!”, co przemawiać przeciwko zakazowi aborcji, eksperyment z filozoficznymi zombie ma wywoływać reakcję „Takie istoty mogłyby istnieć!”, co ma przemawiać przeciwko fizykalizmowi, eksperyment z Ziemią Bliźniaczą ma wywoływać reakcję „Oni rozumieją różne rzeczy mówiąc *woda*!”, co ma przemawiać przeciwko znaczeniowemu internalizmowi itd.
Niektórzy filozofowie mają wątpliwości co do tego, na ile tym intuicyjnym reakcjom można ufać i ile są w ogóle warte tego typu argumenty, ale wszyscy raczej akceptują istnienie dominującej, „właściwej intuicji”. Kiedy już ktoś próbuje krytykować któryś z argumentów powyższego typu, to zazwyczaj przyjmuje postawę „Mnie też tak intuicja podpowiada, ale...” albo „Rozumiem, że większość ma taką intuicję, ale...”.
Nietrudno się domyślić, że osoba, która nie będzie miała „właściwych” intuicji, będzie się czuć raczej zagubiona podczas omawiania eksperymentów myślowych na zajęciach z filozofii. Możliwe, że zacznie podejrzewać, że nie rozumie czegoś, co inni rozumieją – chociaż oczywiście nie ma tu nic do rozumienia, albo się ma tę intuicję, albo nie. Najprawdopodobniej perspektywa poszukiwań teorii odpowiadającej wszystkim „właściwym” intuicjom wyda się takiej osobie średnio ekscytująca. Krótko mówiąc, ktoś taki nie będzie chciał studiować filozofii.
Hipoteza Buckwaltera i Sticha jest taka, że osób z „niewłaściwymi” intuicjami jest więcej wśród kobiet, co może być wytłumaczeniem (częściowym) liczebnej przewagi mężczyzn-filozofów nad kobietami-filozofami. Produkowanie eksperymentów myślowych i wykorzystywanie intuicji jako uzasadnienia jest charakterystyczne tylko dla filozofii i stąd (między innymi stąd) może się brać wyraźna nadreprezentacja mężczyzn w filozofii przy braku takiej nadreprezentacji np. w biologii molekularnej.
Wszystko ładnie, tylko niektóre z badań przywoływanych przez Buckwaltera i Sticha pokazują, że kobiety częściej, a nie rzadziej, mają „właściwe intuicje”. Weźmy np. badanie Geoffreya Holtzmana, w którym ludziom bez wcześniejszej styczności z akademicką filozofią przedstawiono taki scenariusz:

Wyobraź sobie, że spotykasz człowieka z przyszłości, który wie wszystko, co tylko nauka może odkryć. Człowiek ten mówi, że nie lubi jabłek, chociaż nigdy w życiu nie jadł jabłka. Wywnioskował to jednak studiując odpowiednie dane i twierdzenia naukowe. Czy ktoś taki może wiedzieć jak smakują jabłka bez brania ich do ust?
[moje tłumaczenie]

W oryginalnym eksperymencie myślowym Franka Jacksona mamy nie człowieka nielubiącego jabłek, tylko Mary w czarno-białym pokoju, która studiując odpowiednią naukę dochodzi do wniosku, że wie wszystko, co można wiedzieć o kolorach. Odpowiedź, której oczekuje Jackson**, to „nie”, co ma pokazywać, że istnieje jakaś sfera subiektywnych doświadczeń, która nie jest i nigdy nie będzie dostępna dla naukowego poznania, a więc nie wszystko, co umysłowe, jest fizyczne, a więc fizykalizm jest fałszywy, a prawdziwy jakiś rodzaj dualizmu. Okazuje się, że kobieca intuicja jest w przypadku powyższego pytania wyraźnie bardziej dualistyczna: „tak” odpowiedziało 17% kobiet i aż 39% mężczyzn (p<0.005, dokładny test Fishera). Wygląda więc na to, że kobiety lepiej „rozumieją o co chodzi” w dualistycznym argumencie z wiedzy. Oczywiście przy założeniu, że odpowiedzi na inne wersje tego eksperymentu myślowego (np. na wersję z Mary) byłyby podobne, co wcale nie jest takie oczywiste – często mała i pozornie nieistotna różnica w sformułowaniu pytania bardzo zmienia odpowiedzi. Ale tak czy inaczej, wynik badania Holtzmana przemawia przeciw hipotezie Buckwaltera i Sticha.
I nie jest to jedyny taki przypadek: kobiety częściej dają też np. Putnamowską odpowiedź na eksperyment z Ziemią Bliźniaczą i Searle'owską odpowiedź na eksperyment z chińskim pokojem, czyli znowu jakby „lepiej rozumieją”, co miał autor przykładu na myśli.
t(82) = 2.205, p < 0.05

t(125) = 2.05, p < 0.05

Są też oczywiście inne eksperymenty myślowe, w przypadku których „właściwa” intuicja częściej występuje się u mężczyzn, ale po przejrzeniu wszystkich wyników pojawiających się w artykule wygląda mi to mniej więcej na remis.
Buckwalter i Stich sami jakby dostrzegają tę trudność, chociaż piszą oni raczej o tym, że nie ma badań pokazujących, jakie są dominujące intuicje zawodowych filozofów – czyli nie uważają, że jest to koniecznie to samo, co ja nazywam tu „właściwą” intuicją. Nie do końca chyba rozumiem to podejście – wydawało mi się, że skoro jakiś eksperyment myślowy zrobił się w filozofii popularny, to właśnie dlatego, że wywołuje intuicję większości filozofów. Możemy to jednak zostawić na boku, bo Buckwalter i Stich mają takiego asa w rękawie: nawet jeśli „właściwe” intuicje nie pojawiają się rzadziej u kobiet, to kobiety częściej posiadają cechy, które w połączeniu z brakiem „właściwej” intuicji powodują szybsze odpadanie od akademickiej filozofii. Buckwalter i Stich piszą o badaniach Carol Dweck, z których wynika, że u kobiet częściej występuje tzw. fixed mindset, co oznacza postrzeganie zdolności intelektualnych w różnych dziedzinach jako czegoś, z czym człowiek się rodzi i nie da się tego specjalnie zmienić. Osoby z fixed mindset gorzej reagują na napotkane trudności w danej dyscyplinie, tzn. kilka dziwnych i problematycznych zadań wpływa u nich negatywnie na wyniki zadań nieproblematycznych i często prowadzi do utraty zainteresowania całą dyscypliną. Kiedy więc ktoś z fixed mindset raz i drugi wpadnie w zakłopotanie spowodowane posiadaniem „niewłaściwej” intuicji filozoficznej, to będzie też osiągał gorsze wyniki w innych filozoficznych zadaniach i będzie bardziej skłonny do porzucenia filozofii.
Niespecjalnie mnie to przekonuje, jest to już bardzo okrężna droga i trzeba na pewno wielu bardziej szczegółowych badań, żeby to potwierdzić. Czy jednak jest tu coś na rzeczy, czy nie ma, to zgodzę się z Buckwalterem i Stichem, że wypadałoby przede wszystkim poważnie zastanowić się nad rolą i wiarygodnością intuicji w filozofii – bo jeśli jest tu jakiś problem, to raczej z filozofią niż z kobietami.

*Dane Buckwaltera i Sticha na podstawie rankingu Philosophical Gourmet Report.
**Czy raczej „oczekiwał”, bo Jackson ostatnio zwątpił w swój argument i nawrócił się na fizykalizm.